W artykule „TVP – czy przeżyje?” Juliusz Braun o sytuacji Telewizji Polskiej

Telewizja Polska przekazała mediom, w komunikacie prasowym, treść artykułu autorstwa prezesa Zarządu TVP, Juliusza Brauna, który został opublikowany w weekendowym wydaniu Gazety Wyborczej (21-22 października 2012).

„TVP – czy przeżyje?”

Zacznę od autorskiego przeglądu publikacji zamieszczonych ostatnio w „Gazecie Wyborczej”. Najpierw Agnieszka Kublik stwierdziła kategorycznie: „Telewizję rozkradają jej pracownicy”. Potem pojawiły się życzenia. Reżyser, którego filmy i spektakle teatralne są każdego roku emitowane w TVP, sformułował je słowami „TVP niech zdechnie”. Inny był bardziej delikatny: „TVP do kosza”. Były też oceny programu TVP. Najłagodniej zabrzmiało: „ogłupianie na ekranie”. Dwie znane reżyserki sięgnęły w swych wypowiedziach po ostrzejsze sformułowania: „badziewie” oraz „g…” (słowo na literę „g” było wykropkowane).

Szkoda czasu i papieru na prostowanie błędów, polemizowanie z bzdurami, których wiele znalazło się w tekstach opublikowanych na łamach „Gazety” (choć oczywiście były też opinie słuszne oraz tzw. „ogólnie słuszne” choć mało odkrywcze). Telewizja publiczna zasługuje na dyskusję wykraczającą poza epitety i ogólniki.

Publiczno-komercyjna hybryda

Robert Siewiorek (autor artykułu o „ogłupianiu”) stwierdza kategorycznie, że bardziej niż na pieniądze stawiać trzeba na pomysłowość. I stawia za przykład publiczną telewizję z Nowej Zelandii, która – jak pisze – „nie tylko musi na siebie zarabiać, ale też przynosić zyski państwowej kasie”. Zapewne niewielu czytelników „Gazety Wyborczej” ogląda program TV New Zeeland, trudno więc by mieli wyrobiona opinię na jej temat. Nowozelandzki eksperyment polegający na odzwyczajaniu publicznego medium od publicznych pieniędzy wzbudził na świecie duże zainteresowanie ekspertów, ale – wbrew opinii Siewiorka – wcale nie zakończył się sukcesem.

Jeszcze w 2007 r. Karol Jakubowicz pisał iż, „powstała komercyjno-publiczna hybryda o niepewnej przyszłości”. W połowie bieżącego roku sprawa się wyjaśniła. „Reforma” zakończyła się faktyczną likwidacją telewizji publicznej (pozostał jedynie niszowy kanał dla Maorysów). Jako uzasadnienie podano, że „program już i tak był skomercjalizowany”.

Telewizja Polska jest dziś właśnie komercyjno-publiczną hybrydą. Robert Kwiatkowski na konferencji prasowej przedstawił własny projekt rozwiązania problemów TVP. Kiedyś sformułował hasło „tyle misji – ile abonamentu”. Dziś idzie dalej: „zero abonamentu – zero misji”. I proponuje pełną komercjalizację TVP1 i TVP2. Funkcjonowanie państwowej telewizji komercyjnej nie ma żadnego sensu – projekt Kwiatkowskiego oznacza więc całkowitą likwidację uniwersalnych programów publicznych, adresowanych do szerokiej widowni.

Niektórzy twierdzą, że w sytuacji kryzysu powraca pomysł przejęcia TVP przez jakąś prywatną grupę kapitałową. Nawet jeśli to nieprawda, przed takim scenariuszem należy ostrzegać, co niniejszym czynię.

Pomysł likwidacji TVP (drogą doprowadzenia jej do naturalnej śmierci, czyli metodą „niech zdechnie”) lansuje Kazimierz Kutz, a także Agnieszka Holland (proponując metodę humanitarną, ale bardziej radykalną: „należy telewizję publiczna rozwiązać”). Dopiero śmierć TVP da ich zdaniem szansę zmiany na lepsze. Zdumiewa mnie wiara filmowców, iż aby coś mogło dobrze działać, należy to coś najpierw zlikwidować. Budowy nowego modelu finansowania kinematografii w oparciu o Polski Instytut Sztuki Filmowej nie rozpoczęto przecież od wstrzymania produkcji filmów. A tak przy okazji: Telewizja Polska ma ustawowy obowiązek przekazywać na PISF i produkcję filmów kinowych kilkanaście milionów złotych rocznie. A tantiemy dla organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi to 63 mln rocznie. Razem ok. 30% obecnych wpływów abonamentowych!

Telewizja jeszcze żyje

Telewizja publiczna powinna przestać istnieć, nie warto płacić abonamentu, bo program to „badziewie”, „g…” albo „bubel”. To dla autorów tekstów opublikowanych w „Gazecie” w gruncie rzeczy aksjomat. Jedni żyją wspomnieniami sprzed lat, gdy TVP była monopolistą, inni w świecie przyszłości, gdzie nie ma już telewizorów, są tylko tablety, laptopy i „centra mediowe”, a widzowie świadomie wybierają wyłącznie ambitne pozycje dostępne w sieci.

Jakub Bierzyński, który prywatyzacji TVP domaga się uparcie od lat, zauważa (choć nie na łamach „Wyborczej”), że 7% polskich gospodarstw domowych nie ma już telewizora. Prawda, bylibyśmy idiotami zapominając o tych siedmiu procentach, o młodych, aktywnych, samodzielnie poszukujących treści. I dlatego TVP jako pierwsza i na razie jedyna stacja w Polsce uruchomiła telewizję hybrydową, dlatego działają różne serwisy w sieci a teatr telewizji na żywo miał opcję oglądania w Internecie z różnych kamer itp.

93% gospodarstw domowych wciąż jednak korzysta z telewizora. W minionym tygodniu, na oglądanie programu na ekranie tradycyjnego telewizora przeciętny Polak poświęcał średnio ok. 225 minut dziennie (w niedzielę nawet 300!). Z tego na programy TVP znacznie ponad godzinę, Polsatu i TVN po ok. 50 minut. Pozostały czas dzielił pomiędzy 200 polskojęzycznych stacji tematycznych. Ponad 20 milionów osób ogląda każdego dnia jakąś audycję TVP. Nie wolno lekceważyć tych widzów, choć znaczna część spośród nich ma więcej niż 50 lat, a więc stanowi „target” kompletnie nieatrakcyjny dla stacji komercyjnych.

Te 20 milionów to także widzowie seriali, gatunku obecnego we wszystkich europejskich telewizjach publicznych. Czy seriale zagraniczne są lepsze? „Sherlock” BBC przegrał na festiwalu Prix Itala z „Głęboką wodą” TVP. Nie ma też powodu, by obawiać się porównań „Paradoksu” z wieloma kryminalnymi serialami, które codziennie emitowane są w BBC, ARD czy ZDF. Nie wiem w czym miałaby być lepsza opera mydlana ARD „Verbotene Liebe” (produkowana zresztą wedle australijskiego pomysłu) od naszego, oryginalnego serialu „M jak Miłość”. A „Wszystko przed nami” może bez kompleksów rywalizować z ciągnącym się od 30 lat brytyjskim „EstEnders”. Tyle że bohaterowi mieszkają nie w Londynie, ale w Lublinie.

Jest jedna zasadnicza różnica. To finanse. Brytyjscy i niemieccy nadawcy publiczni produkują swe seriale za pieniądze z abonamentu. TVP – za to co zdoła zarobić na rynku. Ma racje Magdalena Łazarkiewicz, że seriale Telewizji Polskiej są produkowane bardzo tanio – tylko że absurdem jest kierowanie o to pretensji do TVP. Jak wyglądają możliwości inwestowania w program przekonałem się przy okazji wspólnej z BBC produkcji serialu „Szpiedzy w Warszawie”. BBC na jeden odcinek przeznacza cztery razy więcej pieniędzy niż TVP na odcinek „Czasu honoru”. Powtarzam uparcie: BBC1 dysponuje na program (w przeliczeniu na polskie złote) kwotą 5,3 miliarda rocznie, TVP1 niespełna czterystu milionami. Czternaście razy mniej!

Zatrzymałem się przy popularnych serialach, bowiem alternatywą dla „Klanu” – wbrew temu co czytam w „Gazecie” – nie jest conradowski „Lord Jim”, ale produkcja innych polskich stacji. Jeśli ktoś chce uczciwie rozmawiać o polskiej ofercie telewizyjnej, niech porówna profesjonalne seriale TVP, w których grają wybitni aktorzy, albo teatr telewizji – z bardzo tanimi, prostymi jak konstrukcja cepa – ale efektywnymi komercyjnie produkcjami stacji prywatnych.

Misja za komercyjne pieniądze

„Telewizja publiczna konkuruje za pieniądze publicznie na kompletnie niewłaściwej płaszczyźnie” – czytam w „Gazecie”. To po prostu fałsz, kłamstwo. Publiczne pieniądze są w budżecie TVP marginesem, nie starcza ich nawet na tworzenie programów regionalnych. W rzeczywistości Telewizja Polska za komercyjne pieniądze usiłuje realizować to, czego stacje komercyjne nie robą wcale, albo w symbolicznym wymiarze. Agnieszka Holland podziwia pasmo dokumentalne Ewy Ewart w TVN 24. Szkoda, że nie zauważa pasma „Oglądaj z Andrzejem Fidykiem” w TVP 1 oraz pasm dokumentalnych w „Dwójce”: „Polska bez fikcji”, „Świat bez tajemnic”, „Czy świat oszalał?”, „Świat bez fikcji”. Tylko w głównych kanałach TVP jest około stu filmów dokumentalnych miesięcznie. Cykl Ewy Ewart w TVN 24 to ok. 50 filmów rocznie.

Dokumenty w TVP1 i TVP2 emitowane są w kanałach uniwersalnych, dostępnych dla wszystkich. Fidyk ma dzięki temu średnio trzy razy więcej widzów niż Ewart. Ale gdy ktoś pyta, dlaczego wynik finansowy TVP jest ujemny, odpowiadam: między innymi dlatego, że telewizja publiczna nie tylko wyświetla, ale też produkuje dziesiątki filmów dokumentalnych. Dlatego, że traci potencjalne dochody, bo reklamy nadaje tylko między audycjami. Również dlatego, że w „Jedynce” i „Dwójce” TVP transmituje dziesiątki „niekomercyjnych” wydarzeń. Od dożynek jasnogórskich i dożynek prezydenckich w Spale, przez państwowe uroczystości 11 listopada, Dzień Papieski, po „Paszporty Polityki” i galę nagrody „Nike”. Dożynki „Gazeta” wyśmiewa, ale transmisję oglądają setki tysięcy Polaków. Tak samo ważnych, jak ci, którzy oglądają „Paszporty” albo „Nike”.

Każde z tych wydarzeń kosztuje kilkadziesiąt, a nawet kilkaset tysięcy złotych. Mają zwykle niższe raitingi widowni, co negatywnie wpływa na przychody reklamowe całej stacji. Wystarczyłoby wykreślić je z programu, a wynik finansowy byłby lepszy. A gdyby jeszcze zrezygnować z teatru, z ambitnych filmów w cyklu „Kocham kino”, wpisać do ustawy prawo TVP do przerywania filmów reklamami – rok zakończyłby się zyskiem. Zyskiem finansowym i stratą społeczną.

Ja w tym kierunku iść nie zamierzam.

Jak długo jeszcze?

Proponując w swych uniwersalnych programach – wbrew logice rynku – takie pozycje jak choćby „Czas honoru”, „Głęboka woda”, teatr telewizji, filmy z cyku „Kocham kino”, programy kulturalne i popularnonaukowe, których w konkurencyjnych stacjach zwyczajnie brak, i wiele innych – TVP daje możliwość wyboru. Daje polskim telewidzom szansę kontaktu z produkcją profesjonalną, trzymającą zawodowe standardy, pamiętającą o społecznym przesłaniu i narodowej tożsamości.

Reformy organizacyjne, drastyczne oszczędności pozwalają by to wszystko jeszcze wciąż jakoś istniało, mimo iż formuła komercyjno-publicznej hybrydy radykalnie ogranicza możliwości programowe. Jak długo? Jeśli nie zostanie uregulowana sprawa finansowania, obawiam się, że niedługo.

Niemcy od 1 stycznia przyszłego roku wprowadzają powszechną opłatę audiowizualną. To najnowocześniejsze europejskie rozwiązanie. To nie są środki nie na „podtrzymanie technologii, która umiera” (jak obawia się Bierzyński) ale na tworzenie polskich treści wysokiej jakości i nowoczesnych technologii ich rozpowszechniania.

Może TVP doczeka.

Juliusz Braun

Źródło: Telewizja Polska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *